Każda wielka wyprawa rodzi się z momentu, w którym ktoś spojrzy na mapę i zapyta: „A co, jeśli tam pójdziemy?”. Dla nas tym „momentem zero” był majowy weekend spędzony w Bieszczadach w 2012 roku. Troje przyjaciół – Kasia, Michał i Tomek – z różnym bagażem podróżniczych doświadczeń, ale z jedną wspólną frustracją: większość komercyjnych wyjazdów sprowadzała się do odhaczania atrakcji z folderu i noclegu w bezosobowym hotelu. Po dwóch dniach wędrówki przez połoniny, rozmów przy ognisku i prowizorycznych warsztatów nawigacji uznali, że można inaczej: można zaprojektować podróż, która uczy, wzmacnia i zmienia perspektywę, a do tego pozostawia po sobie tylko ślady butów w trawie.
Te pierwsze, bieszczadzkie warsztaty były dalekie od dzisiejszych standardów AgencjaEverest. Sprzęt stanowił miszmasz prywatnych plecaków, a plan działania – kilka kartek z roboczym szkicem trasy. Mimo to wszyscy uczestnicy wrócili do domu zafascynowani nie tylko górami, lecz także prostymi umiejętnościami survivalowymi, które tam poznali. To właśnie entuzjazm tej pierwszej, niewielkiej grupy stał się naszym paliwem. Bez reklamy, bez strony internetowej zapełniliśmy następny termin: przedłużony sierpniowy weekend w Sudetach.
Jesień 2012 przyniosła przełom. Michał, z wykształcenia ratownik medyczny, ukończył wtedy międzynarodowy kurs Wilderness First Responder i zaproponował, by do kolejnych wyjazdów wpleść elementy medycyny tropikalnej i pierwszej pomocy w terenie. Jednocześnie Kasia – fotografka z zacięciem reporterskim – zaczęła dokumentować nasze wyprawy. Jej zdjęcia i krótkie filmy, publikowane początkowo na blogu, przyciągały uwagę szerszej publiczności. W mailach pojawiało się pytanie: „Czy zorganizujecie coś dłuższego? Może gdzieś dalej niż Polska?”.
Tak powstał nasz pierwszy projekt zagraniczny: trekking w gruzińskim Swanetii połączony ze szkoleniem z nawigacji w trudnym, górskim terenie. Na trzy tygodnie przed wylotem podpisaliśmy pierwszą w życiu umowę sponsorską – lokalna firma outdoorowa zapewniła namioty ekspedycyjne w zamian za testy sprzętu i fotorelację. To niewielkie wsparcie logistyczne dało nam dostęp do lepszego ekwipunku, a uczestnikom – wyższy komfort i poczucie bezpieczeństwa. Po powrocie z Kaukazu zrozumieliśmy, że to już nie jest hobbystyczny projekt kilku znajomych. Trzeba było nadać strukturę pasji, która z roku na rok przyciągała coraz więcej ludzi.
W 2014 roku oficjalnie zarejestrowaliśmy działalność pod nazwą AgencjaEverest. Nazwa – wymyślona ironicznie podczas długiego marszu w śnieżnej zadymce na Babiej Górze – szybko przestała być żartem. Oznaczała cel, którego nie mierzy się wyłącznie wysokością szczytu, lecz skalą osobistych barier, jakie chcesz pokonać. W tym samym czasie do zespołu dołączył Kuba, etnograf zakochany w kulturach nomadów Azji Środkowej. Jego wkład pozwolił nam projektować wyprawy z głębszym wglądem w lokalne tradycje, łącząc przygodę fizyczną z kontekstem kulturowym.
Lata 2015–2017 to czas intensywnego rozwoju: pierwsze ekspedycje na pustynię (Maroko), kursy bushcraftu w Skandynawii zimą i wyprawy survivalowe dla firm IT, które zamiast klasycznego „integracyjnego hotelu” wybierały spanie pod tarpem i budowę tratwy. Każdy sukces przychodził razem z lekcją pokory: awaria satelitarnego telefonu na Lofotach nauczyła nas redundancji łączności, a nagła ewakuacja uczestnika w Nepalu – znaczenia dokładnych procedur medycznych.
W 2018 otworzyliśmy Szkołę Survivalu, gdzie w kontrolowanych, lecz realistycznych warunkach uczymy rozpalania ognia, filtracji wody, topografii oraz psychologii sytuacji kryzysowych. To właśnie tam wykrystalizowała się nasza misja: nie tylko zabierać ludzi w piękne miejsca, ale wyposażać ich w wiedzę, dzięki której będą mogli pewnie i odpowiedzialnie eksplorować świat sami.
Dziś, po ponad dekadzie działalności, AgencjaEverest ma na koncie setki wypraw na wszystkich kontynentach, współpracę z profesjonalnymi ratownikami GOPR i lokalnymi przewodnikami od Grenlandii po Patagonię. Choć dysponujemy zaawansowaną logistyką, nowoczesnym sprzętem i wyspecjalizowaną kadrą, korzeń naszego sukcesu pozostaje ten sam: ognisko w Bieszczadach, przy którym pojawiło się pytanie „czy nie można podróżować lepiej?”. Każda kolejna ekspedycja jest próbą odpowiedzi na to pytanie – i zaproszeniem dla tych, którzy chcą przekonać się, jak daleko prowadzi iskra ciekawości rozpalenia wiele lat temu w górskiej ciszy.